Wizja wieczności
Młody Kapitan Soret stał na skraju wejścia do wąwozu. Miał kruczoczarne włosy, ostro zarysowane rysy
twarzy z widocznymi bliznami, zielone oczy, które, gdy się na kogoś popatrzył, sprawiały iż nawet starsi
żołnierze, którym obcy był strach na polu bitwy, potrafili spuścić wzrok. Jego postura budziła respekt
wśród żołnierzy. Odziany był w pełną zbroje płytową, która wyglądała jakby czasy świetności miała już
dawno za sobą. Jednak dzięki wykutym zdobieniom przedstawiającym herb ich królestwa, zyskiwała
majestatyczny wygląd.
Stał spokojnie i obserwował swych ludzi myśląc ilu z nich już nie wróci do swych domostw i rodzin.
Jednak rozkaz Króla Arganeusza Okrutnego był jednoznaczny:” utrzymajcie wejście do wąwozu bez
względu na koszty”. W oddali słychać już było forsowny marsz wrogich wojsk. Zwiadowcy mówili o
ogromnej armii, która niestrudzenie maszeruje w ich stronę. Potężny masyw górski nie był łatwy do
przebycia, nawet z dobrze orientującymi się przewodnikami. Lawiny, które w zimowym czasie były
bardzo częstym zjawiskiem stanowiły zagrożenie, z którym liczyć się musiał nawet najgorszy z
dowódców, gdyż historia pokazywała że bez rozsądku i znajomości terenu bitwy się nie wygra. Armia
Kapitana Soreta liczyła nie więcej niż pięciuset ludzi i musiał tak nimi zarządzać, aby spowolnić wroga
zanim przybędą posiłki z centralnych krain. Kapitan stanął na wprost swych żołnierzy. Nie musiał nic
mówić aby stanęli na baczność w czasie nie dłuższym niż mrugnięcie oka.
Zwrócił się do żołnierzy jak do starych przyjaciół . W jego tonie brzmiała duma z tego, że są teraz razem.
Drodzy Towarzysze broni walczyliśmy niezliczoną ilość razy, ponieśliśmy wielkie straty wśród Nas nie
ma już tak wielu od kiedy objąłem nad Wami dowództwo, taka jest jednak droga którą kroczymy nie
każdemu przyjdzie dożyć starości, nie wiem jak Wy to postrzegacie, ale Ja nie widziałem się nigdy na
farmie pracując przy zwierzętach, od narodziny byłem rozrabiaką i tak Mi już zostało. Żołnierze się
zaśmiali tłumnie. Wiedzcie jednak że chociaż nasze początki były różne i pochodzimy z różnych rodzin i
mieliśmy odmienne przejścia w życiu, to teraz Jesteśmy wszyscy braćmi! Wypowiadając ostatnie zdanie
wyciągnął miecz z pochwy i uniósł go ku górze- żołnierze zawtórowali, wykrzykując głośno imię swego
kapitana. Oczom kapitana ukazał się las mieczy i włóczni, cieszył go entuzjazm swych oddziałów jednak
wiedział że gdy skończy się bitwa nikt nie będzie radował. Kapitan Soret wszedł do namiotu za nim
pośpiesznym krokiem weszło czterech poruczników wszyscy stanęli przed sporą mapą regionu w którym
się znajdowali Kapitan usiadł i powiedział tylko iż czeka na ich propozycje jak mają się przygotować do
rzezi która niebawem ich czeka, wróg dotrze do miejsca gdzie stacjonują, kapitan usiadł na masywnym
fotelu zdobionym dość skromnie, więcej było tam pozszywanych skór zwierząt, niż złotych obić tej
prymitywnej tapicerki, przeciętny szlachcic nie zechciałbym usiąść w takim fotelu lecz kapitan nie
przywiązywał do takich rzeczy wagi.
Zamknął oczy i jakby pogrążony w zadumie pocierał swą dłonią czoło. W końcu jeden z poruczników
oderwał się szybko od mapy i powiedział: możemy ustawić łuczników wzdłuż skarp wąwozu oraz na
drzewach mamy trochę beczek ze smołą więc moglibyśmy zasypywać wroga swymi ognistymi strzałami
może to wywołać u nich panikę! drugi porucznik bez entuzjazmu powiedział że lepiej by było całą smołą
oblać głębsze partie wąwozu by wróg nie mógł dalej kroczyć, następny rzekł że już woli za pomocą tej
smoły spowodować lawinę która zasypie wroga, Kapitan podniósł się na proste nogi i powiedział: nasi
wrogowie to barbarzyńcy jak i też żyjący pośród gór ludem który potrafi jest dostosowany do panujących
tam warunków ta sztuczka mogłaby się powieść jakbyśmy zaskoczyli ich w górach lecz nie na udeptanej
ziemi gdzie bliżej lawinie jest do Nas a nie do nich postępując tak wyświadczylibyśmy im przysługę> z
oburzeniem krzyknął ostatni z poruczników mamy tu czekać aż przyjdą i nas wszystkich zabiją? Po czym
przejdą sobie spacerkiem przez wąwóz i zaleją krainy centralne niczym niestudzona fala która pochłonie
wszystko na swej drodze! Nasze rodziny zginął kobiety zostaną zgwałcone i wzięte do niewoli, mężczyzn
i dzieci poprzybijają do pali by powoli umierali! Kapitan rzekł - nie wszystkich czeka taki los
barbarzyńcy są nieokrzesani, lecz też szanują siłę jeśli nas pokonają i wkroczą do centralnych krain, być
może jak jakiś zamek się będzie bronił zaciekle zyskają ich szacunek to odstąpią od oblężenia. Nagle
wpadł zwiadowca krzycząc że Jesteśmy zgubieni wszyscy! Nie zdążył postawić trzeciego kroku, gdy z
jego piersi wyskoczył grot strzały, zdążył tylko chwycić się za ranę po czym padł martwy. Kapitan
stwierdził że to muszą być skrytobójcy, armia barbarzyńców jeszcze nie dotarła, z dwóch stron namiotu
wdarło się czterech wojowników, odziani w skóry niedźwiedzi z wielkimi oburęcznymi toporami.
wrzeszcząc niemiłosiernie rzucili się na zgromadzonych ludzi przy mapie, kapitan bez namysłu chwycił
za swój miecz i sparował atak szarżującego na niego barbarzyńce, po czym wykonał piruet, tak iż
pozbawił nogi atakującego z taką łatwością jakby przeciwnik nie miał kości. Jeden z poruczników zdążył
ledwo złapać za rękojeść swego miecza, gdy jego głowa uderzyła o własne ramie i spadła. Widząc ten
widok następny porucznik upadł na duchu, widząc skrytobójce całego we krwi swego kolegi po fachu,
wybiegł z namiotu. Kapitan bez śladów emocji na twarzy, podniósł swój hełm nałożył na głowę i przyjął
pozycje świadczącą o gotowości do ataku, stojący przed nim barbarzyńca uniósł w górę swój topór, i
rzucił się na kapitana krzycząc w niebo głosy, zaś kapitan nie czekając na przeciwnika, wyskoczył wprost
do niego przebijając go mieczem aż na wylot pomimo tego, skrytobójca wypuścił topór z rąk, jednak
chciał spróbować jeszcze zabić kapitana chwycił go za gardło, kapitan wyrwał się z uścisku i widział jak
iskra życia gaśnie w oczach napastnika. dwóch poruczników stanęło plecami do siebie na przeciw
każdego z nich stał przeciwnik o głowę od nich wyższy i nie porównywalnie szerszych w ramionach.
Napastnicy zaatakowali jeden z poruczników zrobił unik przed dekapitacją, drugi z nich włożył rękę do
sakwy, i nabrał weń garść jakiegoś czarnego proszku, i cisnął nim prosto w oczy biegnącemu
napastnikowi ten po chwili wypuścił topór z rąk padł na kolana i zaczął wrzeszczeć, a z dłoni które
trzymał na oczach, wypływała krew jego towarzysz usłyszawszy jego skowyt zawahał się, co
błyskawicznie wykorzystał porucznik i przeszły jego gardło ostrzem. Kapitan schował miecz do pochwy,
i podszedł do klęczącego skrytobójcy, spytał się
ilu jest jeszcze jemu podobnych skrytobójca dalej krzyczał w taki sposób że wiadomym było iż nie
uzyska się od niego żadnej odpowiedzi, kapitan podszedł do niego bliżej chwycił go za głowę i
przekręcił, wrzaski ucichły dwójka poruczników krzyknęła: zaopatrzenie! jeśli pozbawili nas
zaopatrzenia walka już jest skończona! Kapitan stwierdził że pierw trzeba wyjść z namiotu by to
stwierdzić, barbarzyńcy myślą prosto zaatakowali dowództwo bo tak najszybciej pozbawić wojska
morale, dla nich wróg jest celem nie jego zaopatrzenie, nie mniej jednak chodźmy to sprawdzić. We troje
opuścili namiot ku ich zaskoczeniu skrytobójców było coś koło pięćdziesięciu, zabili trębacza ruszyli
tłumnie z pobliskich chaszczy a kilku z nich chciało wykorzystać okazje, i pozbawić armię dowództwa.
było kilkunastu rannym i paru zabitych skrytobójcy leżeli martwi.
Do kapitana podbiegł żołnierz krzycząc: dowódco! melduje że udało nam się odeprzeć nagły atak wroga,
zaopatrzenie jest nienaruszone, ranni już są przenoszeni do medyków, jakie masz rozkazy dla wojska?
Kapitan popatrzył przed siebie i widział że horda wroga jest tak blisko, iż nie zdążą się przygotować
jakkolwiek na zbliżające się starcie, żołnierzu wydaj rozkaz: tych co są ranni, ale zdołają utrzymać się w
siodle, każ wsiadać na konie i niech jadą przez wąwóz, niech powiedzą zbierającej się tam armii że wróg
już nadszedł i niech umocnią swe pozycje, tych co nie są zdatni do jazdy konnej dobić to jest rozkaz,
żołnierz posmutniał i powiedział: tak jest dowódco, możesz odejść warknął kapitan. wziął wielki wdech i
wydech podszedł do niego jeden z poruczników i poddaje się na Twym rozkazom, kapitan popatrzył na
niego i powiedział, weź ze sobą dwa tuziny ludzi, oraz wszystkie beczki smoły i oleju po czym, w
połowie drogi przez wąwóz rozlejcie tak by można było zrobić ścianę ognia do przebycia. Na rozkaz!
krzyknął porucznik i pospiesznie się oddalił, podszedł ostatni z poruczników w dłoni trzymał otwartą
sakwę z czarnym proszkiem włożył do niej palce i gestem takim samym jakby przyprawą poprawiał zupę
rzekł: na wszystkich przed nami i tak by nie wystarczyło. Kapitan Soret uśmiechnął się i odparł: każ
zadąć w rogi do odwrotu, wejdźmy trochę głębiej w wąwóz w ciasnym przesmyku od razu nas nie
zdziesiątkują. widząc o odwrót armii królewskiej horda barbarzyńców przystąpiła do biegu, tak jakby nie
mogła się już doczekać walki. Okrzyki wielotysięcznej armii rozbrzmiewały straszliwym echem wśród
gór i wąwozu. Kapitan Soret powiedział do porucznika, zabierz trzydziestu łuczników na skalne podesty,
i będziesz ostrzeliwał wrogów, jeśli jednak wróg zdoła się dostać to Ciebie, rozkażesz dziesięciu swoim
żołnierzom by zostali i bronili jak długo potrafią, zaś Ty i reszta wycofacie się i dołączycie do wojsk za
wąwozem wykonać rozkaz! Porucznik z poważną minął rzekł: wykonam Twe rozkazy co do joty
kapitanie! I wyruszył czym prędzej wykonując powierzone mu zadanie. Kapitan myślał sobie że
porucznik Verdin musi przeżyć, ma potencjał i talent mimo młodego wieku, jest przebiegły,
powściągliwy umysł niezmącony głupstwami młodości, dlatego ma zadatki na dowódcę o ile nie stracić
przedwcześnie życia. Horda wrogich jednostek była w zasięgu wzroku, Kapitan Soret rozkazał:
tarczownicy idźcie naprzód! w tym ciasnym przesmyku wąwozu, ledwo mieściło się piętnastu
tarczowników, szerokie tarcze na których widniał herb jeźdźców gryfów, stały szczelnie powbijane tak w
ziemie, że i bez trzymania ich przez silnego męża ciężko by było je ruszyć. kapitan wydał następny
rozkaz aby za tarczownikami, stanęli włócznicy a za nimi reszta łuczników oraz jednostki wsparcia.
Barbarzyńcy uderzyli sobą niczym fala o skały ich atak miał w sobie wiele agresji lecz z determinacją
wojsk króla nie mogła się liczyć, z dyscyplinowaną wojsk króla nie mieli polotu wielotysięczna horda
nacierała niestrudzenie taranując i depcząc własnych wojowników, łucznicy armii królewskiej
ostrzeliwali stojących na tyłach wrogie jednostki, jednak powoli zaczynało brakować strzał każdy zabity
żołnierz był szybko zastępowany następnym, jednak wiele godzin bez odpoczynku tylko ciągłej walki,
zaczynało zbierać krwawe żniwo żołnierze zaczynali padać jeden po drugim. Gdy nagle...
twarzy z widocznymi bliznami, zielone oczy, które, gdy się na kogoś popatrzył, sprawiały iż nawet starsi
żołnierze, którym obcy był strach na polu bitwy, potrafili spuścić wzrok. Jego postura budziła respekt
wśród żołnierzy. Odziany był w pełną zbroje płytową, która wyglądała jakby czasy świetności miała już
dawno za sobą. Jednak dzięki wykutym zdobieniom przedstawiającym herb ich królestwa, zyskiwała
majestatyczny wygląd.
Stał spokojnie i obserwował swych ludzi myśląc ilu z nich już nie wróci do swych domostw i rodzin.
Jednak rozkaz Króla Arganeusza Okrutnego był jednoznaczny:” utrzymajcie wejście do wąwozu bez
względu na koszty”. W oddali słychać już było forsowny marsz wrogich wojsk. Zwiadowcy mówili o
ogromnej armii, która niestrudzenie maszeruje w ich stronę. Potężny masyw górski nie był łatwy do
przebycia, nawet z dobrze orientującymi się przewodnikami. Lawiny, które w zimowym czasie były
bardzo częstym zjawiskiem stanowiły zagrożenie, z którym liczyć się musiał nawet najgorszy z
dowódców, gdyż historia pokazywała że bez rozsądku i znajomości terenu bitwy się nie wygra. Armia
Kapitana Soreta liczyła nie więcej niż pięciuset ludzi i musiał tak nimi zarządzać, aby spowolnić wroga
zanim przybędą posiłki z centralnych krain. Kapitan stanął na wprost swych żołnierzy. Nie musiał nic
mówić aby stanęli na baczność w czasie nie dłuższym niż mrugnięcie oka.
Zwrócił się do żołnierzy jak do starych przyjaciół . W jego tonie brzmiała duma z tego, że są teraz razem.
Drodzy Towarzysze broni walczyliśmy niezliczoną ilość razy, ponieśliśmy wielkie straty wśród Nas nie
ma już tak wielu od kiedy objąłem nad Wami dowództwo, taka jest jednak droga którą kroczymy nie
każdemu przyjdzie dożyć starości, nie wiem jak Wy to postrzegacie, ale Ja nie widziałem się nigdy na
farmie pracując przy zwierzętach, od narodziny byłem rozrabiaką i tak Mi już zostało. Żołnierze się
zaśmiali tłumnie. Wiedzcie jednak że chociaż nasze początki były różne i pochodzimy z różnych rodzin i
mieliśmy odmienne przejścia w życiu, to teraz Jesteśmy wszyscy braćmi! Wypowiadając ostatnie zdanie
wyciągnął miecz z pochwy i uniósł go ku górze- żołnierze zawtórowali, wykrzykując głośno imię swego
kapitana. Oczom kapitana ukazał się las mieczy i włóczni, cieszył go entuzjazm swych oddziałów jednak
wiedział że gdy skończy się bitwa nikt nie będzie radował. Kapitan Soret wszedł do namiotu za nim
pośpiesznym krokiem weszło czterech poruczników wszyscy stanęli przed sporą mapą regionu w którym
się znajdowali Kapitan usiadł i powiedział tylko iż czeka na ich propozycje jak mają się przygotować do
rzezi która niebawem ich czeka, wróg dotrze do miejsca gdzie stacjonują, kapitan usiadł na masywnym
fotelu zdobionym dość skromnie, więcej było tam pozszywanych skór zwierząt, niż złotych obić tej
prymitywnej tapicerki, przeciętny szlachcic nie zechciałbym usiąść w takim fotelu lecz kapitan nie
przywiązywał do takich rzeczy wagi.
Zamknął oczy i jakby pogrążony w zadumie pocierał swą dłonią czoło. W końcu jeden z poruczników
oderwał się szybko od mapy i powiedział: możemy ustawić łuczników wzdłuż skarp wąwozu oraz na
drzewach mamy trochę beczek ze smołą więc moglibyśmy zasypywać wroga swymi ognistymi strzałami
może to wywołać u nich panikę! drugi porucznik bez entuzjazmu powiedział że lepiej by było całą smołą
oblać głębsze partie wąwozu by wróg nie mógł dalej kroczyć, następny rzekł że już woli za pomocą tej
smoły spowodować lawinę która zasypie wroga, Kapitan podniósł się na proste nogi i powiedział: nasi
wrogowie to barbarzyńcy jak i też żyjący pośród gór ludem który potrafi jest dostosowany do panujących
tam warunków ta sztuczka mogłaby się powieść jakbyśmy zaskoczyli ich w górach lecz nie na udeptanej
ziemi gdzie bliżej lawinie jest do Nas a nie do nich postępując tak wyświadczylibyśmy im przysługę> z
oburzeniem krzyknął ostatni z poruczników mamy tu czekać aż przyjdą i nas wszystkich zabiją? Po czym
przejdą sobie spacerkiem przez wąwóz i zaleją krainy centralne niczym niestudzona fala która pochłonie
wszystko na swej drodze! Nasze rodziny zginął kobiety zostaną zgwałcone i wzięte do niewoli, mężczyzn
i dzieci poprzybijają do pali by powoli umierali! Kapitan rzekł - nie wszystkich czeka taki los
barbarzyńcy są nieokrzesani, lecz też szanują siłę jeśli nas pokonają i wkroczą do centralnych krain, być
może jak jakiś zamek się będzie bronił zaciekle zyskają ich szacunek to odstąpią od oblężenia. Nagle
wpadł zwiadowca krzycząc że Jesteśmy zgubieni wszyscy! Nie zdążył postawić trzeciego kroku, gdy z
jego piersi wyskoczył grot strzały, zdążył tylko chwycić się za ranę po czym padł martwy. Kapitan
stwierdził że to muszą być skrytobójcy, armia barbarzyńców jeszcze nie dotarła, z dwóch stron namiotu
wdarło się czterech wojowników, odziani w skóry niedźwiedzi z wielkimi oburęcznymi toporami.
wrzeszcząc niemiłosiernie rzucili się na zgromadzonych ludzi przy mapie, kapitan bez namysłu chwycił
za swój miecz i sparował atak szarżującego na niego barbarzyńce, po czym wykonał piruet, tak iż
pozbawił nogi atakującego z taką łatwością jakby przeciwnik nie miał kości. Jeden z poruczników zdążył
ledwo złapać za rękojeść swego miecza, gdy jego głowa uderzyła o własne ramie i spadła. Widząc ten
widok następny porucznik upadł na duchu, widząc skrytobójce całego we krwi swego kolegi po fachu,
wybiegł z namiotu. Kapitan bez śladów emocji na twarzy, podniósł swój hełm nałożył na głowę i przyjął
pozycje świadczącą o gotowości do ataku, stojący przed nim barbarzyńca uniósł w górę swój topór, i
rzucił się na kapitana krzycząc w niebo głosy, zaś kapitan nie czekając na przeciwnika, wyskoczył wprost
do niego przebijając go mieczem aż na wylot pomimo tego, skrytobójca wypuścił topór z rąk, jednak
chciał spróbować jeszcze zabić kapitana chwycił go za gardło, kapitan wyrwał się z uścisku i widział jak
iskra życia gaśnie w oczach napastnika. dwóch poruczników stanęło plecami do siebie na przeciw
każdego z nich stał przeciwnik o głowę od nich wyższy i nie porównywalnie szerszych w ramionach.
Napastnicy zaatakowali jeden z poruczników zrobił unik przed dekapitacją, drugi z nich włożył rękę do
sakwy, i nabrał weń garść jakiegoś czarnego proszku, i cisnął nim prosto w oczy biegnącemu
napastnikowi ten po chwili wypuścił topór z rąk padł na kolana i zaczął wrzeszczeć, a z dłoni które
trzymał na oczach, wypływała krew jego towarzysz usłyszawszy jego skowyt zawahał się, co
błyskawicznie wykorzystał porucznik i przeszły jego gardło ostrzem. Kapitan schował miecz do pochwy,
i podszedł do klęczącego skrytobójcy, spytał się
ilu jest jeszcze jemu podobnych skrytobójca dalej krzyczał w taki sposób że wiadomym było iż nie
uzyska się od niego żadnej odpowiedzi, kapitan podszedł do niego bliżej chwycił go za głowę i
przekręcił, wrzaski ucichły dwójka poruczników krzyknęła: zaopatrzenie! jeśli pozbawili nas
zaopatrzenia walka już jest skończona! Kapitan stwierdził że pierw trzeba wyjść z namiotu by to
stwierdzić, barbarzyńcy myślą prosto zaatakowali dowództwo bo tak najszybciej pozbawić wojska
morale, dla nich wróg jest celem nie jego zaopatrzenie, nie mniej jednak chodźmy to sprawdzić. We troje
opuścili namiot ku ich zaskoczeniu skrytobójców było coś koło pięćdziesięciu, zabili trębacza ruszyli
tłumnie z pobliskich chaszczy a kilku z nich chciało wykorzystać okazje, i pozbawić armię dowództwa.
było kilkunastu rannym i paru zabitych skrytobójcy leżeli martwi.
Do kapitana podbiegł żołnierz krzycząc: dowódco! melduje że udało nam się odeprzeć nagły atak wroga,
zaopatrzenie jest nienaruszone, ranni już są przenoszeni do medyków, jakie masz rozkazy dla wojska?
Kapitan popatrzył przed siebie i widział że horda wroga jest tak blisko, iż nie zdążą się przygotować
jakkolwiek na zbliżające się starcie, żołnierzu wydaj rozkaz: tych co są ranni, ale zdołają utrzymać się w
siodle, każ wsiadać na konie i niech jadą przez wąwóz, niech powiedzą zbierającej się tam armii że wróg
już nadszedł i niech umocnią swe pozycje, tych co nie są zdatni do jazdy konnej dobić to jest rozkaz,
żołnierz posmutniał i powiedział: tak jest dowódco, możesz odejść warknął kapitan. wziął wielki wdech i
wydech podszedł do niego jeden z poruczników i poddaje się na Twym rozkazom, kapitan popatrzył na
niego i powiedział, weź ze sobą dwa tuziny ludzi, oraz wszystkie beczki smoły i oleju po czym, w
połowie drogi przez wąwóz rozlejcie tak by można było zrobić ścianę ognia do przebycia. Na rozkaz!
krzyknął porucznik i pospiesznie się oddalił, podszedł ostatni z poruczników w dłoni trzymał otwartą
sakwę z czarnym proszkiem włożył do niej palce i gestem takim samym jakby przyprawą poprawiał zupę
rzekł: na wszystkich przed nami i tak by nie wystarczyło. Kapitan Soret uśmiechnął się i odparł: każ
zadąć w rogi do odwrotu, wejdźmy trochę głębiej w wąwóz w ciasnym przesmyku od razu nas nie
zdziesiątkują. widząc o odwrót armii królewskiej horda barbarzyńców przystąpiła do biegu, tak jakby nie
mogła się już doczekać walki. Okrzyki wielotysięcznej armii rozbrzmiewały straszliwym echem wśród
gór i wąwozu. Kapitan Soret powiedział do porucznika, zabierz trzydziestu łuczników na skalne podesty,
i będziesz ostrzeliwał wrogów, jeśli jednak wróg zdoła się dostać to Ciebie, rozkażesz dziesięciu swoim
żołnierzom by zostali i bronili jak długo potrafią, zaś Ty i reszta wycofacie się i dołączycie do wojsk za
wąwozem wykonać rozkaz! Porucznik z poważną minął rzekł: wykonam Twe rozkazy co do joty
kapitanie! I wyruszył czym prędzej wykonując powierzone mu zadanie. Kapitan myślał sobie że
porucznik Verdin musi przeżyć, ma potencjał i talent mimo młodego wieku, jest przebiegły,
powściągliwy umysł niezmącony głupstwami młodości, dlatego ma zadatki na dowódcę o ile nie stracić
przedwcześnie życia. Horda wrogich jednostek była w zasięgu wzroku, Kapitan Soret rozkazał:
tarczownicy idźcie naprzód! w tym ciasnym przesmyku wąwozu, ledwo mieściło się piętnastu
tarczowników, szerokie tarcze na których widniał herb jeźdźców gryfów, stały szczelnie powbijane tak w
ziemie, że i bez trzymania ich przez silnego męża ciężko by było je ruszyć. kapitan wydał następny
rozkaz aby za tarczownikami, stanęli włócznicy a za nimi reszta łuczników oraz jednostki wsparcia.
Barbarzyńcy uderzyli sobą niczym fala o skały ich atak miał w sobie wiele agresji lecz z determinacją
wojsk króla nie mogła się liczyć, z dyscyplinowaną wojsk króla nie mieli polotu wielotysięczna horda
nacierała niestrudzenie taranując i depcząc własnych wojowników, łucznicy armii królewskiej
ostrzeliwali stojących na tyłach wrogie jednostki, jednak powoli zaczynało brakować strzał każdy zabity
żołnierz był szybko zastępowany następnym, jednak wiele godzin bez odpoczynku tylko ciągłej walki,
zaczynało zbierać krwawe żniwo żołnierze zaczynali padać jeden po drugim. Gdy nagle...
Wysłany porucznik z misją zalania drogi beczkami ze smołą i olejem, pojawił się ze swymi ludźmi, na zboczach wąwozu dwa tuziny żołnierzy wnieśli beczki dwójkami a jeden z nich dzierżył pochodnie, porucznik podniósł dłoń i krzyknął: Teraz!
Na barbarzyńców, spadła fala smoły i oleju rozciągająca się na pięćdziesiąt metrów w sam środek hordy, dzierżący pochodnie rzucił ją w oblany tłum.
Ogień błyskawicznie rozprzestrzenił się w kilka sekund, kilkuset barbarzyńców stanęło w ogniu, krzyki i lament zdominowały pole bitwy, chociaż była już noc ogień oświetlał sylwetki biegających ludzi, którzy próbowali się ugasić bezskutecznie, nawet żołnierze króla byli tym widokiem przerażeni, po paru minutach, okolice wypełniał smród spalonego mięsa, ogień dalej trawił okolice uniemożliwiając barbarzyńcom dosłanie posiłków do tych, którzy walczyli z armią przeciwnika, za plecami mieli ogień piekielny a przed nimi, stała armia króla mimo że wiedzieli iż nie wyjdą z tego żywi, barbarzyńcy dalej nacierali na wroga ich siły topniały z każdą chwilą, stawali dzielnie lecz przegrywali została ich garstka, a na ich czele stał ogromny mężczyzna ozdobiony w niezliczone blizny o paskudnym wyglądzie, w dłoni dzierżył młot tak wielki, że żołnierz królewski pewnie nie zdołałby go utrzymać w dwóch dłoniach. Wtedy kapitan Soret krzyknął do niego: Jak masz na imię wojowniku? Jestem Jarod łamacz kości. Jam Jest Kapitan Soret i znam Wasze zwyczaje, poddaj się a ocalisz swych ludzi bój nie był honorowy, więc i nie ma sensu tracić Swego życia w takiej bitwie, zapewniam Cię że Twoi wojownicy i Ty zostaniecie potraktowani honorowo. Jarod rzekł więc wiesz że jak się spotkamy na udeptanej ziemi to Cię zabije? Soret odpowiedział będziesz mógł spróbować tego dokonać, odpowiedział z uśmiechem. Jarod popatrzył na swych wojowników i powiedział rzućcie broń, Wódz ich armii jest honorowy dotrzyma słowa, wojownicy rzucili broń i ze swym wodzem podeszli do żołnierzy króla którzy zakuli ich w kajdany, Jarod podszedł do Soreta i powiedział: patrzysz na Mnie oczami wojownika wiem że to nie Ty rozkazałeś by spłynął na Nas ogień i wiem że ten kto nie wykonał Twego rozkazu zostanie ukarany, nie mylę się? Nie mylisz się Jarodzie wyciągnę konsekwencje z jego działań.